Dzień 8 – Dubrovnik – 2145 km
Dzisiaj delektujemy się wspaniałym starym miastem, plażą i lodami. Rozbiliśmy się na polu namiotowym. W porównaniu do Czarnogóry tutaj turyści i infrastruktura dla nich przygotowana to rewelacja. Oczywiście bardzo kosztowna, nawet jak na standardy typu namiot, materac i śpiwór wynosi całkiem sporo bo 30 euro za dobę. Ale cóż, nie codziennie odwiedza się Dubrownik, a na prawdę warto.
Dzień 9 – Split – 2380km
Droga z Dubrownika do Splitu prowadzi bajkowym wybrzeżem, góry odsunięte są trochę bardziej w głąb lądu więc pogoda nie jest już tak zmienna i chimeryczna, chmury nie wiszą tuż nad głowami a same góry nie są już tak wysokie jak w Czarnogórze. Wszystko to sprawia, że jest upalnie i stabilnie, można rozkoszować się jazdą. Docieramy do Splitu z przystankiem w Makarskiej, bardzo malowniczej miejscowości nad samym morzem rzecz jasna. W samym Splicie zatrzymujemy się na polu namiotowym niedaleko centrum. Zaraz po rozbiciu namiotu zaczyna się ogromna burza, która jak się później okazało w centrum urządziła sobie gradobicie. Stare miasto Split robi niesamowite wrażenie, wyjątkowy klimat starego zamku, fortyfikacji i niezliczonych knajpek, grającej muzyki i zapachu deszczu
Dzień 10 – Zagrzeb – 2910km
Ruszyliśmy rano i droga przez góry prowadziła nas coraz bardziej w głąb kraju. Niestety po kilku dniach pożegnaliśmy się z wybrzeżem. Jechało się świetnie do momentu kiedy nawigacja nie pogubiła drogi i zaczęła nas prowadzić przez pola, wioski i zapadłe dziury gdzie dzieciaki machały nam na powitanie (swoją drogą bardzo to było sympatyczne). Taka jazda przez ok 60km zmordowała nas niesamowicie. Wynagrodził nam to przejazd przez park narodowy Plitwickie Jeziora. Przez Karlovac docieramy do Zagrzebia. Po krótkim namyśle decydujemy się jechać dalej i niestety znów zawodzi nas nawigacja, błądzimy, robi się coraz później i coraz bardziej nerwowo bo musimy szukać noclegu a jesteśmy w jakimś polu. W końcu w miejscowości Kremnica zagaduje nas Chorwat (jeździ BMW GS 1150) i prowadzi nas do gospody znajomego gospodarza. Jesteśmy wykończeni ale jeszcze mobilizacja do jedzenia, gotujemy w pokoju … (bo budżet rujnuje już sama opłata za nocleg) nasze liofilizowane paki i padamy spać.
Dzień 11 & 12 – Wiedeń – 3300 km
Ruszamy dalej przed południem. Po kilku godzinach jesteśmy już w Austrii. To jedno z tych miejsc gdzie przez dwie godziny odwiedzamy trzy kraje – Chorwacja, Słowenia, Austria. Droga wije się niewielkimi pagórkami, bardzo malowniczo lecz dość zdradliwie. Za jedną z górek bardzo podstępny zakręt w lewo i mało nie wypadliśmy z trasy, aż zrobiło mi się gorąco, podnóżek się złożył ale na szczęście odruch bezwarunkowy nakazał docisnąć kierownik w przeciwskręcie i złożyliśmy się jak brzytwa, uff trzeba było ochłonąć. W okolicy mnóstwo motocyklistów która jest wymarzona do weekendowego latania. Pozazdrościć. Wkrótce docieramy do Wiednia i zatrzymujemy się na nocleg u mojej kuzynki Martyny. Po południu zaliczamy jeszcze Kahlenberg skąd Sobieski dowodził zwycięską bitwą pod Wiedniem. Polecamy to miejsce bo widok z góry jest naprawdę wspaniały na całe miasto. Wieczorem jeszcze krótka wizyta na Praterze. Ulice w Wiedniu poprzeplatane są torami tramwajowymi i na jednej z ostrych krawędzi (pewnie zwrotnica) przecinamy oponę. Zauważyliśmy to dopiero po dotarciu pod dom, na połowie obrotu opony puściły włókna i guma natomiast nie zeszło powietrze. I oto mieliśmy kłopot na następny dzień. Zjechaliśmy całe miasto w poszukiwaniu Michelin Pilot Road 2 jednak bez powodzenia. Skończyło się na Bridgestonach, za którymi nie przepadam ze względu na to, że są dość twarde, bardziej przenoszą drgania i mam wrażenie, że mniej stabilne na mokrej nawierzchni. Lżejsi o dobrze ponad 100 euro, wieczór spędzamy z Martyną szykując się do długiej drogi na następny dzień
Dzień 13 – Tomaszów Mazowiecki, Warszawa – 4030 km
Ten dzień był z pewnością jednym z najbardziej mokrych w naszych podróżach. Ponad 700km jechaliśmy praktycznie w nieprzerwanym deszczu. Próżno było wypatrywać przejaśnień. Na szczęście droga była prosta, dwupasmowa wiec w miarę bezpieczna, od samego Wiednia do Tomaszowa (swoją drogą niesłychane). Ludzie w samochodach patrzyli na nas jak na wariatów. Na postoju woda wylewała mi się z rękawów strumieniami ale perspektywa spotkania z Wiktorem i ciepłego prysznica w domu pchała nas naprzód. Oczywiście przejaśniło się dopiero na 30km przed końcem i tym optymistycznym akcentem zakończyliśmy podróż, podróż pełną pięknych wrażeń i na pewno niezapomnianą. Jeszcze w drodze na Słowacji zatrzymaliśmy się na obiad w naszej ulubionej, sprawdzonej już kilkukrotnie knajpie Skałka na obiad. Mieliśmy przyjemność poznać parę – Łukasza i Karolinę wracającą z wyprawy do Włoch na swoim BMW GS. Przyjemnie było zjeść razem i obiad i pogadać o wrażeniach z wypraw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz