Miejsce gdzie opisujemy nasze podróże po Polsce i Europie. Przez cały ten czas towarzyszy nam Yamaha TDM 900. Enjoy the ride :)
tdmtheme
poniedziałek, 3 czerwca 2013
Bałkany 2013 cz.2 - Czarnogóra
Dzień 4 – Pluzine i Niksić, Czarnogóra 1500km
Z Sarajewa przeprawiamy się przez góry w stronę Montenegro. Droga jest niesamowita bo przechodzi momentami w zupełne bezdroża, kończy się chwilami asfalt, jedziemy szutrem. Jest w miarę przejezdnie jednak zastanawiamy się czy to aby na pewno jest droga do granicy. Nawigacja w tych momentach nie bardzo nam jest w stanie pomóc. Ale inni jadą, wyglądają na lokalnych w samochodach to my też.. Dojeżdżamy do granicy w miejscowości Hum, u zbiegu trzech rzek – Drina, Tapa, Piva, to tutaj: http://goo.gl/maps/A6oAh
Po sprawdzeniu dokumentów (całe szczęście mieliśmy zieloną kartę bo inaczej nie wpuścili by nas do kraju) przez niewielki drewniany mostek przeprawiamy się na drugą stronę. Udało się, po prawie roku od pierwszej myśli o wyprawie do Czarnogóry, jesteśmy na miejscu :) Dokładnie w Pluzine, nad brzegiem jeziora Pivsko powstałego po zbudowaniu tamy na rzece Pivie. Pluzine to nie jest miejscowość turystyczna ale na pewno bardzo malownicza. Miejscowi mieszkańcy zerkają z zainteresowaniem na nieznajome tablice rejestracyjne. Okazuje się, że nie bardzo jest gdzie nocować, pole namiotowe oznaczone na mapie jest podmokłym kawałkiem polany. Po turystycznym obiedzie z paki liofilizowanej decydujemy się ruszać dalej w. Po drodze coraz wyżej w góry przez niesamowity park narodowy Durmitor docieramy do przypadkowego kampingu gdzie informują nas, że droga do Żabljak jest dalej nieprzejezdna z powodu zasypania śniegiem. Motocyklem nie przejedziemy na pewno. Musimy zawrócić i jedziemy w kierunku miejscowości Niksic. Krajobrazy zapierają dech w piersiach, aż trudno skupić się na drodze. Jednak powoli robi się ciemno i musimy szukać noclegu. W końcu lądujemy w.. z nazwy jest to Autocamp bungalovs. Domki stoją tak ‚przypadkiem’ po drodze obok knajpy. Domki dla pszczół - w kształcie trójkąta gdzie mieszczą się tylko dwa łóżka, buty i kurtki. Ale jest miękko, ciepło i sucho. Jesteśmy jedynymi gośćmi w knajpie, prosimy o grzane piwo z miodem. Pani nigdy o czymś takim nie słyszała i nie umie, nie potrafi. Po długiej rozmowie rękami, na migi, przez googla, w końcu Monika wskakuje za ladę i grzejemy piwo, dodajemy miodu i pani wraz koleżanką nie mogą wyjść z zachwytu jakie to pyszne – "toplo pivo z medom". Musiały spróbować. Niestety nie mieli goździków za to ubaw wszyscy mieli niesamowity, aż dzwoniła do znajomych pochwalić się nowym przepisem (i pewnie opowiedzieć o dziwnych Polakach ;). Uśmialiśmy się niesamowicie próbując wytłumaczyć o co nam chodzi, w końcu Monika wkroczyła za bar i przygotowała grzane piwo - jeden z tych wyjątkowych momentów które się pamięta, z uprzejmymi ludźmi których się spotyka w podróży.
Dzień 5 – Durmitor, Podgorica, Budva, 1840km
Tego dnia droga zaprowadziła nas do Parku Narodowego Durmitor. Niesamowite wręcz księżycowe krajobrazy robiły niesamowite wrażenie. Wysoko w górach, prowadziła nas trasa niedostępna samochodem. Wąska wstążka była jedynie przejezdna na dwóch kołach. W końcu dotarliśmy do miejscowości Zabljak, tutejszego wysokogórskiego kurortu, ogrzaliśmy sie ciepłą kawą w knajpie i dalej, niestety znów w deszczu dotarliśmy do pięknego mostu na Tarze. Most swojego czasu był najdłuższy w Europie i nadal robi niesamowite wrażenie. Tutaj też mieliśmy okazję spróbować Viagry z Montenegro czyli orzechów w przyprawach zalewanych miodem. Stamtąd droga prowadziła wzdłuż Tary w kierunku Mojkovaca aż do stolicy kraju – Podgoricy. Stolica nie zrobiła na nas zupełnie wrażenia, szybka decyzja i na koniec dnia lądujemy w Budvie. Tutaj zaczęły sie problemy ze znalezieniem pola namiotowego bo jak sie właśnie uczyliśmy na własnej skórze jest z tym baardzo kiepsko (później sie to tylko potwierdzało). Ostatecznie za trzecim razem i już w nerwach bo robiło się późno wylądowaliśmy u osoby prywatnej na posesji – namiot rozbity pod piękną winoroślą.
Dzien 6 – Sveti Stefan, Petrovac, Bar – 1950km
Sniadanie miało swój niepowtarzalny klimat bo nieczęsto jemy pod palmami w porcie patrząc na morze, góry i jachty. Zwiedzaliśmy Budve, zamek oraz cytadele. Pogoda jak zwykle zmienna z powodu nisko wiszących chmur zatrzymywanych przez góry tuż przy samym wybrzeżu. Dalej wybraliśmy się na wyspę Sveti Stefan (Święty Stefan) jedno z najbardziej malowniczych i ‚pocztówkowych’ miejsc w Czarnogórze. Obecnie na wyspie (czy też półwyspie) mieści się hotel z plażą za jedyne 50 euro za wstęp. (na szczęście ta sama plaża ale już z drugiej strony jest już za darmo ;). Stąd wybieramy sie do miejscowości Petrovac i Stary Bar skąd odchodzą promy do Włoch. Przeszła nam kusząca myśl, aby za kilka godzin wylądować w Bari. Po drodze rozglądamy się za dostępnością pół namiotowych ale tylko utwierdzamy się w tym, że jest ich bardzo niewiele. Dzień kończymy w Budvie tym razem kolacja na mieście i zwiedzanie ‚by night’ gdzie z zagranicznych gości najwięcej jest Rosjan.
Dzień 7 – Dubrownik przez Kotor – 2120 km
Znów pada, a my pakujemy się i ruszamy z samego rana. Nie lubimy zaczynać dnia w deszczu ale nie możemy czekać bo szykuje się długi dzień pełen wrażeń. Droga prowadzi w stronę Tivatu przez Porto Montenegro, to jeden z najdroższych i bardziej ekskluzywnych portów na Adriatyku i w basenie morza Śródziemnego. Stąd też zaczyna się nasza przygoda z Zatoką Kotorską (Boka Kotorska), przygoda dosłownie bo wokół zatoki prowadzi jedna droga, która okazuje się po kilkunastu kilometrach że jest w remoncie, bez opcji przejazdu. Sprawdzam czy da się przejechać obok ogromnej na całą szerokość drogi wywrotki z gorącym asfaltem. Podchodzi szef ekipy remontowej, który okazuje się, że również jest motocyklistą. Każe podnieść łychę nasypową i po zdjęciu kufrów przeciskamy się wąską szczeliną. Wymieniamy adresy email i dużo serdeczności, ostrzega nas że droga jest dopiero w remoncie. I faktycznie jedziemy szutrem po wybojach (ale od czego jest TDM’a choć martwię się o to czy wytrzymają stelaże do bagażu..), kolejna ekipa remontowa wyciąga nas z tarapatów odsypując piach łopatami i przepychając nas we czterech przez zaspy. Nikt nie robił problemów, tylko pomoc, nie do pomyślenia na polskich drogach.. Dalej możemy się już skupić chyba na najpiękniejszym miejscu w Czarnogórze, górach które z wysokości blisko 1000 metrów spadają prosto do morza. A w dole kursują ogromne wycieczkowe krążowniki (jest tak głęboko w zatoce, że wpływają bez problemu). Całość zapiera dech w piersiach, droga tak blisko wody, że można z motocykla zamoczyć nogę.. wszystko oczywiście raz w deszczu raz w słońcu. Zwiedzamy Kotor i z przykrością opuszczamy ten jedyny ciepły fiord w Europie oraz samą Czarnogórę. Przed zmierzchem chcemy dojechać jeszcze do Dubrovnika i niestety pożegnać się z Czarnogórą, która skradła nasze serca swoją naturą, dzikością, nieprzewidywalnością i życzliwością ludzi. Chorwacja to już inny świat, drogi (pole namiotowe 30 euro za dobę, namiot, dwie osoby i motocykl), komercyjny i zatłoczony turystami. Dubrownik urzeka architekturą ale sentyment za Montenegro pozostaje.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz