Dzień 4 – Pluzine i Niksić, Czarnogóra 1500km
Z Sarajewa przeprawiamy się przez góry w stronę Montenegro. Droga jest niesamowita bo przechodzi momentami w zupełne bezdroża, kończy się chwilami asfalt, jedziemy szutrem. Jest w miarę przejezdnie jednak zastanawiamy się czy to aby na pewno jest droga do granicy. Nawigacja w tych momentach nie bardzo nam jest w stanie pomóc. Ale inni jadą, wyglądają na lokalnych w samochodach to my też.. Dojeżdżamy do granicy w miejscowości Hum, u zbiegu trzech rzek – Drina, Tapa, Piva, to tutaj:
http://goo.gl/maps/A6oAh
Po sprawdzeniu dokumentów (całe szczęście mieliśmy zieloną kartę bo inaczej nie wpuścili by nas do kraju) przez niewielki drewniany mostek przeprawiamy się na drugą stronę. Udało się, po prawie roku od pierwszej myśli o wyprawie do Czarnogóry, jesteśmy na miejscu :) Dokładnie w Pluzine, nad brzegiem jeziora Pivsko powstałego po zbudowaniu tamy na rzece Pivie. Pluzine to nie jest miejscowość turystyczna ale na pewno bardzo malownicza. Miejscowi mieszkańcy zerkają z zainteresowaniem na nieznajome tablice rejestracyjne. Okazuje się, że nie bardzo jest gdzie nocować, pole namiotowe oznaczone na mapie jest podmokłym kawałkiem polany. Po turystycznym obiedzie z paki liofilizowanej decydujemy się ruszać dalej w. Po drodze coraz wyżej w góry przez niesamowity park narodowy Durmitor docieramy do przypadkowego kampingu gdzie informują nas, że droga do Żabljak jest dalej nieprzejezdna z powodu zasypania śniegiem. Motocyklem nie przejedziemy na pewno. Musimy zawrócić i jedziemy w kierunku miejscowości Niksic. Krajobrazy zapierają dech w piersiach, aż trudno skupić się na drodze. Jednak powoli robi się ciemno i musimy szukać noclegu. W końcu lądujemy w.. z nazwy jest to Autocamp bungalovs. Domki stoją tak ‚przypadkiem’ po drodze obok knajpy. Domki dla pszczół - w kształcie trójkąta gdzie mieszczą się tylko dwa łóżka, buty i kurtki. Ale jest miękko, ciepło i sucho. Jesteśmy jedynymi gośćmi w knajpie, prosimy o grzane piwo z miodem. Pani nigdy o czymś takim nie słyszała i nie umie, nie potrafi. Po długiej rozmowie rękami, na migi, przez googla, w końcu Monika wskakuje za ladę i grzejemy piwo, dodajemy miodu i pani wraz koleżanką nie mogą wyjść z zachwytu jakie to pyszne – "toplo pivo z medom". Musiały spróbować. Niestety nie mieli goździków za to ubaw wszyscy mieli niesamowity, aż dzwoniła do znajomych pochwalić się nowym przepisem (i pewnie opowiedzieć o dziwnych Polakach ;). Uśmialiśmy się niesamowicie próbując wytłumaczyć o co nam chodzi, w końcu Monika wkroczyła za bar i przygotowała grzane piwo - jeden z tych wyjątkowych momentów które się pamięta, z uprzejmymi ludźmi których się spotyka w podróży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz