Pomysł na wyprawę do Czarnogóry zrodził się już rok wcześniej. Wracaliśmy samolotem z rodzinnego wyjazdu do Grecji na Zakynthos. Lecąc nad kontynentem nie mogłem wyjść z podziwu jak piękne, trochę złowrogie góry widać pod nami. Góry były poprzecinane seledynowymi serpentynami, które w pewnym momencie ułożyły się w kształt ośmiornicy. Byłem zachwycony tym widokiem i miałem nadzieje, że w miarę łatwo będzie zidentyfikować to miejsce na mapie. I faktycznie, okazało się, że jest to jezioro Pivsko w Czarnogórze. Po zbudowaniu tamy na rzece Pivie woda rozlała się po okolicznych dolinach tworząc sztuczne jezioro o niepowtarzalnym kształcie. Kilka miesięcy później przyszło nam stanąć na jego brzegu, u podnóży gór i podziwiać z bliska. Ale po kolei…
Przez kilka tygodni namyślałem się jak zaplanować trasę bo możliwości było kilka. W końcu zdecydowaliśmy, że jedziemy najpierw do Budapesztu. Pozostałe przygotowania to ciuchy, jedzenie, cały ekwipunek do spania i gotowania, membrany, deszczówki. Standardowe pakowanie, w którym stajemy się coraz mądrzejsi, wydajniejsi, oszczędniejsi. Monika potrafi już od dawna spakować się w jeden boczny kufer i to nie cały. Jak zwykle zabieramy topcase, dwa boczne kufry, tankbag. Nic ponad to, bez wiszących czy przywiązanych pakunków bo oczywiście wpływa to na bezpieczeństwo i komfort jazdy. Termin wyprawy staraliśmy się wybrać tak, aby jednak nie było za gorąco na południu. Wczesny czerwiec wydawał się najlepszy. No to w drogę.
Dzień 1
Przez rozpoczęciem jazdy jestem niespokojny i pełen obaw czy wszystko będzie dobrze, bo przecież ponad 4000km przed nami. Oczywiście też podekscytowany i niecierpliwy, żeby ruszyć. Już w pierwszej miejscowości pod Warszawą wybiegł na drogę czarny kot. Nagle się zatrzymał, posłuchał z daleka że dość głośno nadjeżdżamy i …. zawrócił :) Był na tyle uprzejmy i nie przebiegł nam przez drogę. Jakoś mnie to uspokoiło, dobry znak. Pierwszy przystanek w Tomaszowie, który czekał na nas ze śniadaniem. Babcia w domu została z Wikim, z którym się żegnaliśmy i obiecywaliśmy, że niedługo wrócimy. Dalej dojechaliśmy na Słowację, do miejscowości Kremnica i tam udało nam się znaleźć piękną i niedrogą kwaterę w górach. Po drodze deszcz łapał nas cztery razy. Gospodyni była tak miła, że przyniosła nam farelek, przy którym suszyliśmy ciuchy i odmrażaliśmy się przez cały wieczór. A w trakcie drogi jeszcze w Polsce trafił się jeden mądrzejszy w samochodzie, który wymusił i podjechał nas niespodziewanie z tyłu z prawej strony. Ważniejszy i silniejszy. Oby takich dalej jak najmniej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz