Dzień 1
Ogólnie wyjazd miał w zamiarze być turystyczny wiec nie nastawialiśmy
sie na nawijanie tysiąca km w jeden dzień. Założenie było takie, że
unikamy jazdy w nocy a skoro rekreacja to raczej krówki nie dosiadaliśmy
przed 10 rano. Z Warszawy wyruszyliśmy w strone granicy około południa.
390km do Cieszyna i tam nocleg. W poszukiwaniu noclegu, przez przypadek
udało nam sie nawet już w mieście nieświadomie przejechać do Czech.
Zalety Unii
Paszportów z resztą również nie mieliśmy. Pogoda dopisywała a spanie
ostatecznie znaleźliśmy w ośrodku MOSiRu w Cieszynie. I tu wracamy do
tematu spodni Bullson. Z wcześniejszych testów wiedziałem, że przemakają
i to w kroku wiec trochę słabo. Woda spływająca po kurtce akurat lubi
lać sie właśnie tam. Do tego nie oddychające bo miały gumową podpinke
wszytą pomiedzy podszewke. Wniosek był prosty, skoro i tak przemakają to
równie dobrze można z nich zrobić spodnie oddychające. Tak więc
wspólnym trudem i sprytem udało sie dziadostwo wypruć. Co później w
upałach okazało sie zbawienne. A żona, po pierwszym dniu zadowolona!
Dzień 2
Od granicy już tylko skok do Wiednia (właściwie bliżej niż do Warszawy).
W sumie 750 km od domu. Ząbek przez Czechy (winiet nie trzeba) i reszta
przez Słowacje (tutaj winieta miesięczna lub tygodniowa) do Bratysławy i
dalej 80km do Wiednia (w Austrii winieta 10 dni. ma sens). Zawsze żona
może sie pochwalić, że z mężem w podróży odwiedziła w jeden dzień cztery
kraje
Nie lada wyczyn.
Większość trasy w autostradzie co powiedzmy nie jest szczytem marzeń ale
dużo lepsza autostrada słowacka niż czeska po betonowych płytach. Aura
bezdeszczowa w czasie jazdy. Dotarliśmy na miejsce ok 14tej i dopiero
zaczęło padać. Krótkie zwiedzanie popołudniowo wieczorne, w programie
parlament, ratusz, uniwersytet, kawa po wiedeńsku. Wikt i spanie u
kuzynki. Tutaj wielkie podziekowania przesyłamy dla Patryka i Martyny,
którzy nas ugościli. Drobne objawy przejechanych kilometrów na siedzeniu
ale żona zadowolona.
Dzień 3
Celem Gerlos czyli przeprawa przez Austrie i Alpy. Od razu skasowałem
myśli o jechaniu autostradą bo nigdy bym sobie nie wybaczył ominięcia
całej frajdy przejazdu przez góry. Trasa liczyła blisko 500km co przez
góry myśle nie jest takie proste. Wiedziałem, że dzień bedzie długi ale
to co nasz czekało warte wysiłku. Aura sie nie zapowiadała najlepsza. Po
wieczornych deszczach w stolicy rano nadal było pochmurnie i mżyło.
Właściwie już po 40km od Wiednia zaczynają sie góry a po ok 100km złapał
nas deszcz. W ogóle poranek szedł jak po grudzie – najpierw postój na
kawe (już w klimatycznej górskiej knajpie) w celach grzewczych, później
przebieranki w ciuchy przeciwdeszczowe bo zaczęło padać a dosłownie pięć
zakrętów po tym, gwóźdź programu czyli Policja.. Pan policjant (bez
uśmiechu) zaprosił na boczek i kazał podjechać pod busa. A że nasz
niemiecki jest na poziomie dwulatka i dogadujemy sie rękami i nogami
wspomagając angielskim nie bardzo wiedziałem co nas czeka. Przed
zatrzymaniem jechaliśmy ok 80km/h. Z busa wyszło dwóch w cywilu z
miernikami. Bez zbędnych formalności wetknęli sondy w wydech, mikrofon
obok i dalej wkręcamy moto na 4tysiące obrotów. I wszystko było jasne o
co chodzi. Nie wiem dokładnie co wyszło z pomiarów i jakie są przepisowe
limity, ale dalej z panem policjantem zaczeliśmy dyskutować (tzn. on po
niemiecku a ja ledwo ledwo) o co jeszcze mu chodzi. I chodziło o..
apteczke. Była uff. To znaczy w apteczce mogło by być pół kilo gwoździ
ale torebka była czerwona z białym krzyżykiem i to sie liczyło. Alles
było in ordnung i jedziemy dalej drogą krajową nr 20. Niesamowicie
pozakręcana trasa, szczególnie polecam odcinek od Traisen do Mariazell.
Przed samym celem – Gerlos zastała nas jeszcze Gerlos Alpine Road
(platne 4euro) i wspinaczka tym samym na 1600m.Kwatera, wlaściwie małe
mieszkanko na miejscu okazała się idealna. Tutaj zostajemy 3 dni. Do tej
pory nawinięte 1225km. Żona zmęczona ale zadowolona
Dzień 4
Pogoda nadal dopisywała, słonecznie i prawie bezchmurnie. Postanowiliśm
więc skorzystać i wybrać sie na GrossGlockner bo nigdy nie wiadomo kiedy
aura sie zmieni. Do miejscowości Bruck mieliśmy jakieś 80km dojazdu,
później zapłacone 18 euro za wjazd i można sie cieszyć najbardziej
niesamowitą trasą jaką w życiu jechałem. 53km, dziesiątki winkli,
wspinaczka na 2500m i panorama zapierająca dech w piersiach. Fakt, że
Monika z tylnego siedzenia widoków miała wiecej, ale za to ja prawdziwą
frajde z jazdy. Biker’s Nest jest na szczycie trasy skąd można dalej
jechać w strone lodowca Pasterze. Tutaj fotka z lodowcowym jęzorem i
powrót w strone Bruck. W sumie nawinięte 1470km. Żona widokami
zachwycona
Dzień 5
Tym razem z wyruszyliśmy w przeciwną strone z Gerlos – do Inssbrucka. Po
drodze miał być damski hit wyjazdu czyli fabryka Svarowskiego w
Wattens. I był – tylko okazał sie marnym hitem a bardziej wciskanym
kitem. Teraz to wiemy. Ale Inssbruck sprawił doskonałe wrażenie. Miasto
nad którym wznoszą sie skaliste szczyty siegające 2000m. Do tego stare
miasto robi wrażenie. Na koniec zostawiliśmy skocznie w Bergisel i zamek
Ambras. Za wszystkie atrakcje wypłacić nie sposób bo jeden typowo
turystyczny dzień może zrujnować portfel. Wszędzie opłaca sie minimum
7-8 euro za osobę. Żona zadowolona i w kryształy obkupiona
Nawinięte 1640km.
Dzień 6
Dzisiaj przenosiny z Gerlos do Flachau. Po drodze zwiedzamy wodospady
Krimml, Kaprun, lodowiec Kitzsteinhorn gdzie można wjechać na ponad
3000m. (byliśmy na 2500 moto wiec sobie darowaliśmy – ale tutaj narty
cały rok!). Dalej do Zell Am See. Korzystając z upalnej pogody
zaliczyłem kąpiel w jeziorze z panoramą gór w tle. Do samego już Flachau
zgubiliśmy lekko droge i spotkała nas typowo górska
niespodziewanka. Ulewa albo i oberwanie chmury. Wyletnieni, bez podpinek
i zapiętych zamków w kurtkach zaczęło lać tak że trzeba było sie
chować. Tylko zanim to sie udało byliśmy kompletnie przemoczeni. Do
kwatery pozostało nam 2km!! Jadąc dalej i widząc niewiele, studzienka
kanalizacyjna nie zdołała jeszcze odebrać wody i wjechaliśmy na koniec w
kałuże. Taką, że Monice woda włała sie górą do butów. Ale żona i TDMa
były dzielne i udało sie przejechać. Za 1000m cel.. Obawiałem sie czy
nie będzie problemów z paleniem krówki ale niespodzianki nie było.
Nawinięte w sumie 1830km.
Dzień 7
Z Flachau do Salzburga dzieliło nas jedyne 80km. Miasto położone w
niższych górach niż Inssbruck ale wrażenie robi równie imponujące.
Turystów z resztą w obu miejscach jest pełno. Przyciąga ich pewnie
miejsce urodzin Mozarta. Niedaleko miasta zwiedziliśmy zamek Helbrun,
który słynie z tzw. ‚trick fountains’. Warto zobaczyć bo nieźle można
sie ubawić. Markus Sittikus – biskup, który go zbudował miał niezłe
poczucie humoru. Nawinięte 2006km.
Dzień 8
Dzień powrotu z Alp do Wiednia. Po przybyciu na miejsce dowiedzieliśmy
sie, że temperatura siegała nawet 33 stopni. Na wieczór zafundowaliśmy
sobie wraz z kuzynką zwiedzanie Schonbrunn i wypasione lody. To tak na
deser i pożegnanie z Austrią. Nawinięte 2340km.
Dzięń 9
Dzisiaj powrót do Polski. Pierwszy dzień, który naprawde można zaliczyć
do deszczowych. Cały dzień padało ale bez ulewy. Dało sie jechać tylko
momentami bywało ślisko. Na takiej nawierzchni Piloty Roady jakoś mnie
nie przekonały. O ile na suchym było doskonale, na mokrej nawierzchni
nie miałem do nich zaufania. Po drodze przystanek na obiad na Słowacji
(cena obiadu za dwie osoby to tyle co w Austri za jedną). Bez przygód
dotarliśmy do Cieszyna na nocleg. Żona zmoczona ale najbardziej za
synkiem Wiktorem stęskniona.
Dzień 10.
Z granicy wyruszylismy o 8 rano. Przy suchej ale wietrznej pogodzie i
walce z koleinami dotarliśmy do Warszawy wczesnym popołudniem. Nareszcie
w komplecie z Wiktorem. Przejechane 3103km.
W Alpy koniecznie trzeba wrócić!! Krówka spisała sie doskonale i
niezawiodła ani razu. Spałała ok 4.5 l. Paliwo w cenie ok 1.12. W sumie
koszty paliwa to ok 160 euro. Do tego zakwaterowanie ok 150 euro,
wieniety 18 euro, spanie w Polsce i pozostałe widzimisie. Pogode
wygraliśmy na loterii a im dalej od wyjazdu, tym lepiej go wspominamy.
Teraz plany na kolejne lato – pewnie Norwegia albo Bałkany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz